piątek, 8 maja 2015

Rozdział 17

Dłoń chłopaka przejechała po moim nagim udzie docierając do moich miejsc intymnych. Próbowałam krzyczeć, wydobyć choć z siebie jakikolwiek dźwięk, ale jedyne co słyszałam to głośny oddech osobnika leżącego nade mną. Wzniosłam oczy do nieba prosząc Boga, aby mnie stąd zabrał. Nie chciałam już dłużej żyć na tym świecie, ani nawet nie chciałam myśleć co zaraz się stanie. Byłam zła na siebie za to, że nie potrafiłam go z siebie zepchnąć. Byłam za słaba, nie miałam dość siły aby wykonać ruch, nawet najmniejszy. Po prostu leżałam na tylnej kanapie samochodu i modliłam się o koniec.
- No dalej Maggie. - zajęczał mi do ucha tak dobrze znany głos. Otworzyłam oczy i wtedy ujrzałam twarz Louisa. Tak bardzo wyraźną, taką piękną, ale jednak naznaczoną odrazą do niego samego. Co on mi robił? Dlaczego akurat on? Dlaczego Louis?
- Ale mi dobrze. - zajęczał po raz drugi wpychając się we mnie coraz głębiej. A ja nie czułam nic, byłam jak odrętwiała, jedyne o czym marzyłam to śmierć. Chciałam umrzeć, tak bardzo chciałam umrzeć. Nie chciałam, aby on mnie już więcej dotykał, nie chciałam czuć jego zapachu, nie chciałam słyszeć jego głosu, ani patrzeć mu w oczy. Chciałam po prostu odejść…

- AAAA! - krzyknęłam budząc się z okropnego koszmaru.
Znowu są, powróciły do mnie znów te cholerne koszmary. Ale tym razem zamiast kolegów Adama, był Louis…
Przetarłam zmęczone oczy i zapaliłam nocną lampkę. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Dochodziła czwarta. Wiedziałam, że już nie zasnę. Opadłam więc na poduszki i odetchnęłam głęboko. Dlaczego one znów wróciły? Przecież było tak dobrze, dochodziłam do siebie po ostatnim koszmarze, a teraz one znów się pojawiły. I do tego te moje myśli o śmierci. Wszystkie moje najgorsze wspomnienia i obawy sprzed trzech lat, gdy chciałam się zabić wróciły ze zdwojoną siłą. Ten etap swojego życia zamknęłam już bardzo dawno temu, ale on ostatnio ciągle mi o sobie przypomina. Wraca ciągle i ciągle, jakby był ważną częścią mojego życia, kiedy tak naprawdę nią nie był.
Nie mogłam tak po prostu leżeć i użalać się nad sobą, musiałam wstać i stąd wyjść ponieważ nie mogłam dłużej o tym myśleć, a też wiedziałam że nie zasnę już wcale.
Zeszłam najciszej jak potrafiłam na dół, do kuchni. Trzy światełka nad blatem kuchennym oświetlały wnętrze przestronnej kuchni. Wyjęłam szklankę z szafki nad zlewem i nalałam sobie wodę. Wypiłam od razu całą szklankę i jeszcze jedną i jeszcze jedną, po czym odłożyłam ją do zlewu. Oparłam się rękoma o blat kuchenny i odetchnęłam głęboko. Musiałam się uspokoić, powtarzałam sobie w myślach, że jestem w domu, jestem bezpieczna, a jakby coś się działo to mam krzyczeć za rodzicami. Nabierałam i wypuszczałam głębokie oddechy przez usta, ale atak paniki zbliżał się do mnie wielkimi krokami. I wtedy upadłam na kolana, na zimne płytki w kuchni i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam.
- MAMO!!!
To co później rozgrywało się wokół mnie to nie dało się tego na spokojnie opisać. Rodzice zbiegli na dół, zastali mnie leżącą i nie mogącą złapać oddechu na podłodze w kuchni.
- Dzwoń po karetkę! - wrzasnęła mama do taty, na którego twarzy malowała się panika, ale szybko wybrał numer pogotowia ratunkowego na telefonie stacjonarnym. Mama trzymała mnie w swoich ramionach głaskając mnie czule po włosach. Mimo, że czułam iż jestem bezpieczna to i tak nie mogłam się uspokoić. Nie mogłam spokojnie złapać oddechu, w głowie mi się kręciło, bałam się że zaraz zemdleję.
I wtedy usłyszeliśmy dźwięk karetki podjeżdżającej pod nasz dom. Tata szybko wybiegł przed dom, a po chwili prowadził dwójkę sanitariuszy w naszą stronę. Mama nie chciała mnie puścić. Lekarka zbadała mi puls, a po chwili wstrzyknęła mi coś w żyłę, zapiekło ale po kilku sekundach poczułam że odpływam bezpieczna w ramionach mamy i pewna, że wszystko będzie już dobrze.

***

Obudziłam się zdezorientowana w białym pokoju, z białym łóżkiem i białą pościelą. Obok mnie stał stojak z przypiętą do niej kroplówką, z której było słychać tylko ciche kap, kap, kap. Do palca wskazującego u prawej ręki miałam przypięte coś co przypominało mi spinacz na bieliznę, mocno ściskało mi palec. Uniosłam kołdrę dostrzegając, że mam na sobie białą szpitalną koszulę. Rozejrzałam się po sali i dopiero wtedy dostrzegłam śpiącego na fotelu w rogu mojego brata. Odetchnęłam z ulgą ciesząc się jego widokiem. Zastanawiałam się, która może być godzina, ale widząc promienie słoneczne padające do na moje przykryte kołdrą nogi, uznałam że musi być już południe.
- Zayn. - wychrypiałam ledwie słyszalnym głosem, ale brat anie drgnął. Drzemał w najlepsze.
- Zen. - próbowałam tym razem głośniej wypowiedzieć jego imię i tym razem mi się udało, ponieważ chłopak otworzył jedno oko, a po chwili drugie i popatrzył na mnie. Uśmiechnął się do mnie szczerze i rozprostowując swoje mięśnie wstał i podszedł do mnie. Zaskoczył mnie tym, że złożył na mym czole czuły pocałunek, w ogóle nie w stylu Zayna. Odsuwając się ode mnie zauważyłam, że na jego policzkach formuje się czerwony kolorek.
- Cześć siostra. Jak się czujesz? - zapytał siadając na brzegu mojego łóżka i łapiąc mnie za rękę.
- Obolała. - odpowiedziałam. - I pić mi się chce. - dodałam.
- Załatwię ci coś. - brat poklepał mnie po ręce i wyszedł z sali. Po chwili wrócił z młodą pielęgniarką, która niosła w dłoniach dzbanek z wodą. Popatrzyłam tęsknie na napój. A ta dostrzegając to od razu nalała mi wody do szklanki, po czym wręczyła mi do reki, a ja upiłam spragniony łyk.
- Co się stało? - zapytałam stojącego w nogach łóżka brata, gdy pielęgniarka mierzyła mi ciśnienie, świeciła lampką po oczach i poprawiała kroplówkę.
- Dostałaś ataku paniki i zemdlałaś. - wyjaśnił Zayn pokrótce. Ach tak, przypominam sobie. Mój koszmar, upadek w kuchni i ta panika w oczach taty.
- Gdzie są rodzice? - zapytałam, gdy pielęgniarka wyszła z sali.
- Pojechali jakąś godzinę temu do domu, przebrać się i zapakować dla ciebie parę rzeczy.
- Która jest w ogóle godzina?
- Osiemnasta. - odpowiedział Zayn siadając na brzegu łózka i znów chwytając mnie za dłoń. Co mu się nagle na takie czułości zebrało?
- Ale nas wystraszyłaś Maggie. Gdy zszedłem na dół to myślałem, że śnię. Jacyś ludzie krzątali się po naszym domu, ciebie wynosili na noszach, mama płakała, tata stał spanikowany nie wiedząc co ma zrobić. - wyjaśnił, a ja przełknęłam głośno ślinę, po czym odłożyłam szklankę na stolik stojący obok łóżka.
- Przepraszam, ale śniło mi się coś strasznego. I ja… ja…ja po prostu nie mogłam dać sobie z tym rady. - wyjaśniłam ze łzami w oczach przypominając sobie sen i ten ohydny dotyk dłoni Louisa na moim ciele.
- Opowiesz mi o tym? - poprosił Zayn kładąc się obok mnie i tuląc mnie płaczącą do siebie. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową i objęłam go na tyle, na ile rurka z kroplówki mi na to pozwoliła. Uspokoiłam się trochę i zaczęłam.
- Pamiętasz jak opowiadałam ci o moich koszmarach nocnych z kumplami Adama? - zaczęłam niepewnie.
- Oczywiście. Skurwysyny jedne, jakbym ich tak dopadł teraz to bym chyba ich zabił…
- Dobra, dobra, wiem co byś im zrobił - przerwałam mu. - Ale dzisiejszej nocy śniło mi się, że zamiast tych kolesi, był… Louis. - zamknęłam oczy przypominając sobie ten koszmar. Zayn tylko wciągnął głośno powietrze.
- Louis? Ten Louis? - dopytywał tuląc mnie jeszcze bardziej do siebie.
- Tak, ten Louis. Nie wiem dlaczego akurat on mi się przyśnił, ale to przez to dostałam tego ataku paniki. - odpowiedziałam.
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Wiedziałem, że coś was łączy i to było widać i po tobie i po nim - zaczął, a ja się zaczerwieniłam. - Ale nie miałem pojęcia, że przyśni ci się akurat on, gdy robi ci coś takiego.
- Wiem Zayn, ja też nie sądziłam że coś takiego może mi się zdarzyć. Po prostu spanikowałam. - uniosłam głowę w górę, chcąc zobaczyć jego twarz. Zaciśnięte wargi, napięta szczęka - zdenerwował się.
- Chyba będę musiał z tobą spać. Może wtedy nie będzie ci się nic takiego śniło. - brat zaśmiał się.
- Tak jak wtedy u dziadków, w namiocie w ogródku? - dopytywałam patrząc mu prosto w oczy.
- W jednym śpiworze, pamiętasz? - zapytał patrząc na mnie. - Super było. - westchnął.
- Dlaczego już nie jeździmy do dziadków na wakacje? Przecież zawsze się tam świetnie czuliśmy i bawiliśmy. - zapytałam patrząc tęsknym wzrokiem na okno.
- Bo już dorośliśmy Maggie. Każdy z nas ma już swoje życie, swoje plany, swoich znajomych. Nie jesteśmy już mali, jesteśmy samowystarczalni. - brat wzruszył ramionami tłumacząc mi to wszystko.
- Rozumiem, ale fajnie jest wiedzieć że tobie się to podobało. Nigdy o tym nie wspominałeś i tak się zastanawiałam, czy ci się tam w ogóle podobało. - bąknęłam.
- Oczywiście, że tak. Jak mogłoby być inaczej. A pamiętasz te słynne przypalone hamburgery dziadka? - zapytał po chwili śmiejąc się.
- Jakbym mogła zapomnieć. Babcia kazała mu pilnować mięsa na grillu, a dziadek zamiast patrzeć czy się nie przypala, to zasnął na hamaku. - dołączyłam do brata śmiejąc się głośno.
- A potem my musieliśmy jeść spalone hamburgery. - Zayn już nie wytrzymał, a jego śmiech wypełnił małą przestrzeń w sali.
- Jak je nazwaliśmy? - zapytałam nie mogąc sobie tego przypomnieć.
- Spalonos burgeros – odpowiedział, a ja parsknęłam śmiechem przypominając sobie minę babci, gdy zobaczyła spalone mięso.
- Fajne czasy. - Zayn otarł łezkę spływającą po moim policzku.
- Tak. - odpowiedziałam cicho, tuląc się bardziej do brata.
- Liam tutaj był. - głos Zayna mnie zaskoczył, bo chyba zasypiałam.
- Co mu powiedziałeś? - zapytałam unosząc głowę w górę i patrząc na twarz brata.
- Wszystko. - odpowiedział spoglądając mi w oczy. Zayn wiedział, że jestem z Liamem blisko, i że to mój jedyny prawdziwy przyjaciel, na którego zawsze mogę liczyć.
- Powiedział, że wpadnie później jak się obudzisz. - dodał.
- Okej, dziękuję.
- Chloe też tutaj była. Oczywiście narobiła niepotrzebnego hałasu na oddziale, ponieważ nikt nie chciał jej udzielić informacji na twój temat. Ochroniarze musieli ją wyprowadzić na zewnątrz. Obawiam się, że już jej tutaj nie wpuszczą. - Zayn zaśmiał się, a ja przypomniałam sobie jaką minę musiała mieć Chloe, gdy ochrona wyprowadzała ją przed budynek.
- Coś ty, Chloe to cwaniaczek i ona wszędzie się wciśnie. - powiedziałam. Znałam przyjaciółkę nie od dziś i wiedziałam jaka potrafi być spryciula i wepchnąć swój tyłek wszędzie.
- Rodzice zaraz powinni przyjechać. - Zayn zerknął na zegarek w telefonie. Już chciałam zapytać czy Louis do niego dzwonił, albo na mój telefon, ale nie zdążyłam, ponieważ do sali wpadła moja mama z tatą i doktorem. Lekarz popatrzył na Zayna z wrogością, zapewne nie podobało mu się to że brat leżał obok mnie na szpitalnym łóżku.
- Witaj Maggie, jestem doktor Bloomer, pozwolisz że cię zbadam? - zapytał, a ja kiwnęłam głową.
Zayn zszedł z łóżka, a ja położyłam się na plecach. Doktor badał mi ciśnienie, mimo tego że przecież przed chwilą robiła to pielęgniarka. Sprawdzał czy nie mam gorączki, dotykał moich kolan które okazały się być posiniaczone, od upadku na kafelki w kuchni. Sprawdzał też czy nie mam gdzieś innych urazów bądź siniaków, ale wszystko było dobrze.
- Zrobimy jeszcze prześwietlenie głowy, bo uderzyłaś dość mocno w karetce o brzeg noszy. I to by było dziś na tyle. Zostaniesz u nas na noc, byśmy mogli sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, a jutro około południa będziesz mogła wrócić do domu. Wypiszę ci zwolnienie do końca tygodnia. Najlepiej jakbyś nigdzie nie wychodziła, nie robiła żadnych ciężkich czynności. Zalecanie jest leżenie. - doktor wyjaśniał co mogę, a czego nie, jednocześnie pisząc coś na kartce. Po czym spojrzał na mnie i uśmiechnął się wyszedł z sali.
- Jak się czujesz? - mama przysiadła na brzegu łóżka i złapała mnie za rękę.
- Dobrze mamuś i przepraszam, że narobiłam wam takiego kłopotu. - powiedziałam posyłając jej i tatowi przepraszającą minę.
- Maggie, dlaczego nic nam nie powiedziałaś że coś się dzieje? Pomoglibyśmy ci. - tata zwrócił się do mnie siadając po drugiej stronie łóżka.
- Ale nic się nie działo przecież. - popatrzyłam niepewnie na Zayna, przyłożył sobie tylko palec wskazujący do ust, pokazując bym nic im nie mówiła. Niepotrzebnie jeszcze bardziej by się o mnie martwili.
- To dlaczego dostałaś ataku paniki? - zapytała mama ściskając moja dłoń nieco mocniej.
- Nie wiem. Denerwuje się po prostu zbliżającymi się egzaminami i tyle. - wyjaśniłam wzruszając ramionami. Wiedziałam, że rodzice to zrozumieją i nie będą ciągle wypytywać mnie o to samo.
- Oj Maggie, Maggie. Doprowadzisz nas kiedyś do zawału. - tata ujął moją dłoń w swoją i przyłożył ją do policzka.
- Przepraszam. - powiedziałam ze łzami w oczach wystawiając ramiona i tuląc ich oboje do siebie. Zayn patrzył tylko na nas z uśmiechem na ustach, po czym marszcząc brwi opuścił głowę w dół na swój telefon. Obserwowałam go jak bije się sam ze sobą czy odebrać, ale po chwili przesunął palcem po ekranie telefonu i odebrał połączenie. Popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami i wyszedł z sali. Kto to był? Kto do niego dzwonił? Dlaczego on tak zareagował? Nie miałam pojęcia. A czy ja w ogóle chciałam to wiedzieć?
- Przywieźliśmy ci ubranie na przebranie, książkę i jakieś czasopisma. - zakomunikowała mam po chwili puszczając mnie i ocierając mokre od łez policzki.
- Pomogę ci się przebrać. - powiedziała patrząc na tatę, który zrozumiał aluzje mamy i po chwili wyszedł z sali zostawiając nas same.
Mama pomogła mi założyć ciemne legginsy i szeroką bluzkę z Myszką Miki, w której zazwyczaj śpię.
- Dziękuję. - powiedziałam, gdy mama zaplatała moje włosy w warkocz, bo jak stwierdziła tak będzie mi wygodniej.
- My już pojedziemy. Musisz się wyspać, wrócimy rano. - zakomunikował tata wchodząc kilka minut później razem z Zaynem do mojej sali.
Zauważyłam, że brat był jakiś przygaszony. Coś się stało.
Rodzice zaczęli się zbierać i podchodzić do mnie całując mnie w czoło i życząc dobrej nocy.
Gdy wyszli został tylko Zayn.
- Kto do ciebie dzwonił? - zapytałam prosto z mostu, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej dlaczego jest taki dziwny i nieswój.
- Maggie… - zajęczał.
- No powiedz mi, proszę. - poprosiłam go łapiąc za dłoń, gdy stał obok łóżka.
- Louis. - westchnął, a ja słysząc to imię od razu otworzyłam szeroko oczy przypominając sobie jego dłonie dotykające mnie w śnie. Cała się zjeżyłam, a na skórze pojawiła mi się gęsia skórka i kropelki potu.
- Dlatego nie chciałem ci mówić. - zakomunikował Zayn kręcąc głową.
- Nic mi nie jest. To był głupi sen i tyle. - wzruszyłam ramionami chcąc go jakoś uspokoić, choć sama nie byłam spokojna.
- Na pewno? Bo wiesz jakbyś nie czuła się dobrze, to ja zawsze mogę zostać tutaj z tobą i przekimać się w fotelu. - odpowiedział wskazując na fotel stojący w rogu sali.
- Kusząca propozycja, ale wolę żebyś pojechał do domu i się wyspał. - stwierdziłam, a brat tylko kiwnął głową i nachylając się nade mną cmoknął mnie w czoło.
- Jakby coś się działo to dzwoń. - powiedział kierując się w stronę drzwi i wskazując na leżący telefon na stoliku obok łóżka, po czym zniknął za drzwiami a ja zostałam sama w białej i pustej sali.

***

Przebudziłam się zdezorientowana nie wiedząc gdzie właściwie jestem. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że leżę w szpitalu.
Wczoraj, gdy rodzice i Zayn wrócili do domu ja nie mogłam zasnąć. Analizowałam całą tą sytuacje po kolei, raz za razem, ale do niczego nie doszłam. Nie miałam pojęcia dlaczego to akurat Louis mi się przyśnił.
Koszmary wróciły, ale nigdy bym nie przypuszczała że to on będzie grał w nich główną rolę. Nigdy bym nawet o czymś takim nie pomyślała. Zanim zasnęłam poczytałam jeszcze książkę, przeglądnęłam gazety dowiadując się plotek na temat sławnych osób, które rzecz jasna mnie w ogóle nie interesowały. Chciałam po prostu przestać myśleć o koszmarach, atakach i chłopakach, tylko po to by dowiedzieć się że ktoś ma romans z kimś innym. Gdzie ten świat zmierza?
Spojrzałam na zegarek na telefonie dochodziła dziewiąta, a ja czułam się naprawdę wyspana mimo że szpitalne łóżka są bardzo niewygodne. Rozejrzałam się po sali, dostrzegłam, że w rogu na małym szklanym stoliku stoi piękny bukiet białych róż, moich ulubionych. Domyślałam się od kogo są, bo tylko jedna osoba wiedziała że je uwielbiam. Liam musiał być dziś tutaj i przynieść mi te piękne kwiaty. Wiedział, że dzięki temu poprawi mi się humor. Uśmiechnęłam się sama do siebie i spuściłam nogi na podłogę. Zakręciło mi się lekko w głowie, gdy usiadłam ale to przez szybkie podniesienie się. Po chwili, gdy zawroty głowy minęły wstałam na równe nogi i ruszyłam w stronę łazienki przylegającej do sali, ciągnąc za sobą stojak z kroplówką. Załatwiłam swoje potrzeby i wychodząc z łazienki podeszłam powolnym krokiem do wazonu z kwiatami. Nachyliłam się wąchając je i zauważyłam małą kopertę wciśniętą pomiędzy pączki. Wyjęłam ją i otworzyłam, po czym wyjęłam ze środka małą, białą karteczkę, na której napisane było tylko:

Wracaj do zdrowia, Louis

I już wiedziałam, że te piękne kwiaty nie są od Liama, a od Louisa który był tutaj i patrzył jak śpię. Wsadziłam kopertę tam skąd ją wyjęłam i tak szybko jak tylko mogłam wróciłam do łóżka. Położyłam się wygodnie i nacisnęłam czerwony guzik przywołujący pielęgniarkę. Dziesięć sekund później zjawiła się uśmiechając się lekko.
- Jak się dziś czujesz? - zapytała nachylając się nade mną i poprawiając mi poduszkę.
- Dobrze. - odpowiedziałam, przynajmniej tak było dopóki nie dowiedziałam się od kogo są te kwiaty. - Mogę mieć do pani prośbę? - zapytałam starszej kobiety.
- Oczywiście. - zapewniła marszcząc brwi.
- Mogłaby pani zabrać stąd te kwiaty? - poprosiłam ją, a ta tylko popatrzyła na nie, a potem wróciła wzrokiem na mnie.
- Naturalnie. - odpowiedziała marszcząc brwi i przypatrując się mnie dziwnym wzrokiem. Zapewne zastanawiała się dlaczego ma je zabrać skoro są takie piękne. Może i są, ale nie chcę ich widzieć.
Skończyła sprawdzać moje parametry życiowe, po czym odłączając mnie od kroplówki wzięła puste opakowanie do jednej reki, a bukiet kwiatów do drugiej i wyszła z sali. Odetchnęłam z ulgą i oparłam głowę o poduszkę. Nienawidziłam tego, że Louis mimo tego że prosiłam go aby dał mi czas to on wtrąca się do mojego życia niczym ta pijawka wysysając całe życie ze mnie. Po co on to zrobił? Co mu to dało?
- Dzień dobry Maggie. - doktor Bloomer wszedł do mojej sali z dwoma stażystami, którzy patrzyli na mnie jak na jakiś obiekt do zjedzenia.
- Dzień dobry. - przywitałam się z lekarzem posyłając mu lekki uśmiech.
- Jak się dziś czujesz? - zapytał, a ja odpowiedziałam dokładnie to samo co jeszcze kilka minut wcześniej.
- Dobrze.
- To świetnie, pozwolisz że cię zbadam. - wyjął stetoskop z kieszeni białego fartucha i kazał mi unieść koszulkę w górę, aby móc przyłożyć zimne urządzenie do mojej skóry na klatce piersiowej.
- Wszystko w porządku. - doktor skończył badanie mnie. - Zrobimy jeszcze prześwietlenie głowy i myślę że powinnaś za dwie, góra trzy godziny pójść do domu.
Doktor uśmiechnął się do mnie ukazując swoje białe uzębienie.
- Mark, zawołaj sanitariusza niech zabierze naszą pacjentkę na badanie. - doktor zwrócił się jednego ze stażystów, który posłusznie wykonał jego polecenie.
- Nie bój się, to nic nie boli. - zapewnił doktorek śmiejąc się zapewne z mojej przerażonej miny, która mówiła mu wszystko.
Po badaniu, które nie należało do najprzyjemniejszych, ponieważ wsadzili mnie do jakiejś podłużnej tuby i położyli mnie na dziwnym czymś, przypominającym nosze, po czym powoli wjeżdżałam do tej tuby. Nie dość, że wczoraj dostałam ataku paniki, to dziś prawie się popłakałam, bo przecież ja mam klaustrofobie! Nie dałam nic po sobie poznać, bo przecież wiedziałam że to badanie jest konieczne i lekarz stwierdzi czy nic mi nie jest. Ale gdy w końcu badanie dobiegło końca i jeden ze stażystów, niewiele starszy ode mnie, pomógł mi się podnieść, przytuliłam się do niego mocno cicho płacząc. Dopiero chłopak zapewnił mnie, że wszystko jest już dobrze i badanie zostało skończone, to jakoś trochę się odprężyłam. Nigdy nie lubiłam ciasnych pomieszczeń, a takie badania zawsze mnie przerażały nawet, gdy widziałam je tylko na ekranie oglądając film.
Wróciłam do sali wieziona na wózku. Czułam się niezręcznie, ale fajnie było choć raz w życiu przejechać się na wózku inwalidzkim.
Gdy tylko pielęgniarka otworzyła drzwi i wjechałyśmy do środka, moje serce zamarło na kilka sekund, by po chwili móc bić na podwójnych obrotach w piersi.

- Louis.

4 komentarze:

  1. Chryste panie Magi co z tobą ?
    Może to proroczy sen ^^ ? Louis po co ty tam ?! dziewczyna nie chce cie widziec a ty jak zwykle -,- Ochh

    OdpowiedzUsuń
  2. Ugh czy ten wkurzający Louis musi być wszędzie ?
    Wszystko niby fajnie, pięknie myślimy, że to kwiaty od Liama, a tu taka zmyłka.
    Oby Maggie szybko wyszła ze szpitala.
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam, Cynical Caroline.
    save-me-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Louis mnie irytuje. Mam go dosyć w tym opowiadaniu. Wolę Liama z Meg. Naprawde...

    OdpowiedzUsuń