Dłoń
chłopaka przejechała po moim nagim udzie docierając do moich
miejsc intymnych. Próbowałam krzyczeć, wydobyć choć z siebie
jakikolwiek dźwięk, ale jedyne co słyszałam to głośny oddech
osobnika leżącego nade mną. Wzniosłam oczy do nieba prosząc
Boga, aby mnie stąd zabrał. Nie chciałam już dłużej żyć na
tym świecie, ani nawet nie chciałam myśleć co zaraz się stanie.
Byłam zła na siebie za to, że nie potrafiłam go z siebie
zepchnąć. Byłam za słaba, nie miałam dość siły aby wykonać
ruch, nawet najmniejszy. Po prostu leżałam na tylnej kanapie
samochodu i modliłam się o koniec.
-
No dalej Maggie. - zajęczał mi do ucha tak dobrze znany głos.
Otworzyłam oczy i wtedy ujrzałam twarz Louisa. Tak bardzo wyraźną,
taką piękną, ale jednak naznaczoną odrazą do niego samego. Co on
mi robił? Dlaczego akurat on? Dlaczego Louis?
-
Ale mi dobrze. - zajęczał po raz drugi wpychając się we mnie
coraz głębiej. A ja nie czułam nic, byłam jak odrętwiała,
jedyne o czym marzyłam to śmierć. Chciałam umrzeć, tak bardzo
chciałam umrzeć. Nie chciałam, aby on mnie już więcej dotykał,
nie chciałam czuć jego zapachu, nie chciałam słyszeć jego głosu,
ani patrzeć mu w oczy. Chciałam po prostu odejść…
-
AAAA! - krzyknęłam budząc się z okropnego koszmaru.
Znowu
są, powróciły do mnie znów te cholerne koszmary. Ale tym razem
zamiast kolegów Adama, był Louis…
Przetarłam
zmęczone oczy i zapaliłam nocną lampkę. Spojrzałam na zegarek w
telefonie. Dochodziła czwarta. Wiedziałam, że już nie zasnę.
Opadłam więc na poduszki i odetchnęłam głęboko. Dlaczego one
znów wróciły? Przecież było tak dobrze, dochodziłam do siebie
po ostatnim koszmarze, a teraz one znów się pojawiły. I do tego te
moje myśli o śmierci. Wszystkie moje najgorsze wspomnienia i obawy
sprzed trzech lat, gdy chciałam się zabić wróciły ze zdwojoną
siłą. Ten etap swojego życia zamknęłam już bardzo dawno temu,
ale on ostatnio ciągle mi o sobie przypomina. Wraca ciągle i
ciągle, jakby był ważną częścią mojego życia, kiedy tak
naprawdę nią nie był.
Nie
mogłam tak po prostu leżeć i użalać się nad sobą, musiałam
wstać i stąd wyjść ponieważ nie mogłam dłużej o tym myśleć,
a też wiedziałam że nie zasnę już wcale.
Zeszłam
najciszej jak potrafiłam na dół, do kuchni. Trzy światełka nad
blatem kuchennym oświetlały wnętrze przestronnej kuchni. Wyjęłam
szklankę z szafki nad zlewem i nalałam sobie wodę. Wypiłam od
razu całą szklankę i jeszcze jedną i jeszcze jedną, po czym
odłożyłam ją do zlewu. Oparłam się rękoma o blat kuchenny i
odetchnęłam głęboko. Musiałam się uspokoić, powtarzałam sobie
w myślach, że jestem w domu, jestem bezpieczna, a jakby coś się
działo to mam krzyczeć za rodzicami. Nabierałam i wypuszczałam
głębokie oddechy przez usta, ale atak paniki zbliżał się do mnie
wielkimi krokami. I wtedy upadłam na kolana, na zimne płytki w
kuchni i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam.
-
MAMO!!!
To
co później rozgrywało się wokół mnie to nie dało się tego na
spokojnie opisać. Rodzice zbiegli na dół, zastali mnie leżącą i
nie mogącą złapać oddechu na podłodze w kuchni.
-
Dzwoń po karetkę! - wrzasnęła mama do taty, na którego twarzy
malowała się panika, ale szybko wybrał numer pogotowia ratunkowego
na telefonie stacjonarnym. Mama trzymała mnie w swoich ramionach
głaskając mnie czule po włosach. Mimo, że czułam iż jestem
bezpieczna to i tak nie mogłam się uspokoić. Nie mogłam spokojnie
złapać oddechu, w głowie mi się kręciło, bałam się że zaraz
zemdleję.
I
wtedy usłyszeliśmy dźwięk karetki podjeżdżającej pod nasz dom.
Tata szybko wybiegł przed dom, a po chwili prowadził dwójkę
sanitariuszy w naszą stronę. Mama nie chciała mnie puścić.
Lekarka zbadała mi puls, a po chwili wstrzyknęła mi coś w żyłę,
zapiekło ale po kilku sekundach poczułam że odpływam bezpieczna w
ramionach mamy i pewna, że wszystko będzie już dobrze.
***
Obudziłam
się zdezorientowana w białym pokoju, z białym łóżkiem i białą
pościelą. Obok mnie stał stojak z przypiętą do niej kroplówką,
z której było słychać tylko ciche kap, kap, kap. Do palca
wskazującego u prawej ręki miałam przypięte coś co przypominało
mi spinacz na bieliznę, mocno ściskało mi palec. Uniosłam kołdrę
dostrzegając, że mam na sobie białą szpitalną koszulę.
Rozejrzałam się po sali i dopiero wtedy dostrzegłam śpiącego na
fotelu w rogu mojego brata. Odetchnęłam z ulgą ciesząc się jego
widokiem. Zastanawiałam się, która może być godzina, ale widząc
promienie słoneczne padające do na moje przykryte kołdrą nogi,
uznałam że musi być już południe.
-
Zayn. - wychrypiałam ledwie słyszalnym głosem, ale brat anie
drgnął. Drzemał w najlepsze.
-
Zen. - próbowałam tym razem głośniej wypowiedzieć jego imię i
tym razem mi się udało, ponieważ chłopak otworzył jedno oko, a
po chwili drugie i popatrzył na mnie. Uśmiechnął się do mnie
szczerze i rozprostowując swoje mięśnie wstał i podszedł do
mnie. Zaskoczył mnie tym, że złożył na mym czole czuły
pocałunek, w ogóle nie w stylu Zayna. Odsuwając się ode mnie
zauważyłam, że na jego policzkach formuje się czerwony kolorek.
-
Cześć siostra. Jak się czujesz? - zapytał siadając na brzegu
mojego łóżka i łapiąc mnie za rękę.
-
Obolała. - odpowiedziałam. - I pić mi się chce. - dodałam.
-
Załatwię ci coś. - brat poklepał mnie po ręce i wyszedł z sali.
Po chwili wrócił z młodą pielęgniarką, która niosła w
dłoniach dzbanek z wodą. Popatrzyłam tęsknie na napój. A ta
dostrzegając to od razu nalała mi wody do szklanki, po czym
wręczyła mi do reki, a ja upiłam spragniony łyk.
-
Co się stało? - zapytałam stojącego w nogach łóżka brata, gdy
pielęgniarka mierzyła mi ciśnienie, świeciła lampką po oczach i
poprawiała kroplówkę.
-
Dostałaś ataku paniki i zemdlałaś. - wyjaśnił Zayn pokrótce.
Ach tak, przypominam sobie. Mój koszmar, upadek w kuchni i ta panika
w oczach taty.
-
Gdzie są rodzice? - zapytałam, gdy pielęgniarka wyszła z sali.
-
Pojechali jakąś godzinę temu do domu, przebrać się i zapakować
dla ciebie parę rzeczy.
-
Która jest w ogóle godzina?
-
Osiemnasta. - odpowiedział Zayn siadając na brzegu łózka i znów
chwytając mnie za dłoń. Co mu się nagle na takie czułości
zebrało?
-
Ale nas wystraszyłaś Maggie. Gdy zszedłem na dół to myślałem,
że śnię. Jacyś ludzie krzątali się po naszym domu, ciebie
wynosili na noszach, mama płakała, tata stał spanikowany nie
wiedząc co ma zrobić. - wyjaśnił, a ja przełknęłam głośno
ślinę, po czym odłożyłam szklankę na stolik stojący obok
łóżka.
-
Przepraszam, ale śniło mi się coś strasznego. I ja… ja…ja po
prostu nie mogłam dać sobie z tym rady. - wyjaśniłam ze łzami w
oczach przypominając sobie sen i ten ohydny dotyk dłoni Louisa na
moim ciele.
-
Opowiesz mi o tym? - poprosił Zayn kładąc się obok mnie i tuląc
mnie płaczącą do siebie. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową
i objęłam go na tyle, na ile rurka z kroplówki mi na to pozwoliła.
Uspokoiłam się trochę i zaczęłam.
-
Pamiętasz jak opowiadałam ci o moich koszmarach nocnych z kumplami
Adama? - zaczęłam niepewnie.
-
Oczywiście. Skurwysyny jedne, jakbym ich tak dopadł teraz to bym
chyba ich zabił…
-
Dobra, dobra, wiem co byś im zrobił - przerwałam mu. - Ale
dzisiejszej nocy śniło mi się, że zamiast tych kolesi, był…
Louis. - zamknęłam oczy przypominając sobie ten koszmar. Zayn
tylko wciągnął głośno powietrze.
-
Louis? Ten Louis? - dopytywał tuląc mnie jeszcze bardziej do
siebie.
-
Tak, ten Louis. Nie wiem dlaczego akurat on mi się przyśnił, ale
to przez to dostałam tego ataku paniki. - odpowiedziałam.
-
Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Wiedziałem, że coś was
łączy i to było widać i po tobie i po nim - zaczął, a ja się
zaczerwieniłam. - Ale nie miałem pojęcia, że przyśni ci się
akurat on, gdy robi ci coś takiego.
-
Wiem Zayn, ja też nie sądziłam że coś takiego może mi się
zdarzyć. Po prostu spanikowałam. - uniosłam głowę w górę,
chcąc zobaczyć jego twarz. Zaciśnięte wargi, napięta szczęka - zdenerwował się.
-
Chyba będę musiał z tobą spać. Może wtedy nie będzie ci się
nic takiego śniło. - brat zaśmiał się.
-
Tak jak wtedy u dziadków, w namiocie w ogródku? - dopytywałam
patrząc mu prosto w oczy.
-
W jednym śpiworze, pamiętasz? - zapytał patrząc na mnie. - Super
było. - westchnął.
-
Dlaczego już nie jeździmy do dziadków na wakacje? Przecież zawsze
się tam świetnie czuliśmy i bawiliśmy. - zapytałam patrząc
tęsknym wzrokiem na okno.
-
Bo już dorośliśmy Maggie. Każdy z nas ma już swoje życie, swoje
plany, swoich znajomych. Nie jesteśmy już mali, jesteśmy
samowystarczalni. - brat wzruszył ramionami tłumacząc mi to
wszystko.
-
Rozumiem, ale fajnie jest wiedzieć że tobie się to podobało.
Nigdy o tym nie wspominałeś i tak się zastanawiałam, czy ci się
tam w ogóle podobało. - bąknęłam.
-
Oczywiście, że tak. Jak mogłoby być inaczej. A pamiętasz te
słynne przypalone hamburgery dziadka? - zapytał po chwili śmiejąc
się.
-
Jakbym mogła zapomnieć. Babcia kazała mu pilnować mięsa na
grillu, a dziadek zamiast patrzeć czy się nie przypala, to zasnął
na hamaku. - dołączyłam do brata śmiejąc się głośno.
-
A potem my musieliśmy jeść spalone hamburgery. - Zayn już nie
wytrzymał, a jego śmiech wypełnił małą przestrzeń w sali.
-
Jak je nazwaliśmy? - zapytałam nie mogąc sobie tego przypomnieć.
-
Spalonos burgeros – odpowiedział, a ja parsknęłam śmiechem
przypominając sobie minę babci, gdy zobaczyła spalone mięso.
-
Fajne czasy. - Zayn otarł łezkę spływającą po moim policzku.
-
Tak. - odpowiedziałam cicho, tuląc się bardziej do brata.
-
Liam tutaj był. - głos Zayna mnie zaskoczył, bo chyba zasypiałam.
-
Co mu powiedziałeś? - zapytałam unosząc głowę w górę i
patrząc na twarz brata.
-
Wszystko. - odpowiedział spoglądając mi w oczy. Zayn wiedział, że
jestem z Liamem blisko, i że to mój jedyny prawdziwy przyjaciel, na
którego zawsze mogę liczyć.
-
Powiedział, że wpadnie później jak się obudzisz. - dodał.
-
Okej, dziękuję.
-
Chloe też tutaj była. Oczywiście narobiła niepotrzebnego hałasu
na oddziale, ponieważ nikt nie chciał jej udzielić informacji na
twój temat. Ochroniarze musieli ją wyprowadzić na zewnątrz.
Obawiam się, że już jej tutaj nie wpuszczą. - Zayn zaśmiał się,
a ja przypomniałam sobie jaką minę musiała mieć Chloe, gdy
ochrona wyprowadzała ją przed budynek.
-
Coś ty, Chloe to cwaniaczek i ona wszędzie się wciśnie. -
powiedziałam. Znałam przyjaciółkę nie od dziś i wiedziałam
jaka potrafi być spryciula i wepchnąć swój tyłek wszędzie.
-
Rodzice zaraz powinni przyjechać. - Zayn zerknął na zegarek w
telefonie. Już chciałam zapytać czy Louis do niego dzwonił, albo
na mój telefon, ale nie zdążyłam, ponieważ do sali wpadła moja
mama z tatą i doktorem. Lekarz popatrzył na Zayna z wrogością,
zapewne nie podobało mu się to że brat leżał obok mnie na
szpitalnym łóżku.
-
Witaj Maggie, jestem doktor Bloomer, pozwolisz że cię zbadam? -
zapytał, a ja kiwnęłam głową.
Zayn
zszedł z łóżka, a ja położyłam się na plecach. Doktor badał
mi ciśnienie, mimo tego że przecież przed chwilą robiła to
pielęgniarka. Sprawdzał czy nie mam gorączki, dotykał moich kolan
które okazały się być posiniaczone, od upadku na kafelki w
kuchni. Sprawdzał też czy nie mam gdzieś innych urazów bądź
siniaków, ale wszystko było dobrze.
-
Zrobimy jeszcze prześwietlenie głowy, bo uderzyłaś dość mocno w
karetce o brzeg noszy. I to by było dziś na tyle. Zostaniesz u nas
na noc, byśmy mogli sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, a
jutro około południa będziesz mogła wrócić do domu. Wypiszę ci
zwolnienie do końca tygodnia. Najlepiej jakbyś nigdzie nie
wychodziła, nie robiła żadnych ciężkich czynności. Zalecanie
jest leżenie. - doktor wyjaśniał co mogę, a czego nie,
jednocześnie pisząc coś na kartce. Po czym spojrzał na mnie i
uśmiechnął się wyszedł z sali.
-
Jak się czujesz? - mama przysiadła na brzegu łóżka i złapała
mnie za rękę.
-
Dobrze mamuś i przepraszam, że narobiłam wam takiego kłopotu. -
powiedziałam posyłając jej i tatowi przepraszającą minę.
-
Maggie, dlaczego nic nam nie powiedziałaś że coś się dzieje?
Pomoglibyśmy ci. - tata zwrócił się do mnie siadając po drugiej
stronie łóżka.
-
Ale nic się nie działo przecież. - popatrzyłam niepewnie na
Zayna, przyłożył sobie tylko palec wskazujący do ust, pokazując
bym nic im nie mówiła. Niepotrzebnie jeszcze bardziej by się o
mnie martwili.
-
To dlaczego dostałaś ataku paniki? - zapytała mama ściskając
moja dłoń nieco mocniej.
-
Nie wiem. Denerwuje się po prostu zbliżającymi się egzaminami i
tyle. - wyjaśniłam wzruszając ramionami. Wiedziałam, że rodzice
to zrozumieją i nie będą ciągle wypytywać mnie o to samo.
-
Oj Maggie, Maggie. Doprowadzisz nas kiedyś do zawału. - tata ujął
moją dłoń w swoją i przyłożył ją do policzka.
-
Przepraszam. - powiedziałam ze łzami w oczach wystawiając ramiona
i tuląc ich oboje do siebie. Zayn patrzył tylko na nas z uśmiechem
na ustach, po czym marszcząc brwi opuścił głowę w dół na swój
telefon. Obserwowałam go jak bije się sam ze sobą czy odebrać,
ale po chwili przesunął palcem po ekranie telefonu i odebrał
połączenie. Popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami i wyszedł
z sali. Kto to był? Kto do niego dzwonił? Dlaczego on tak
zareagował? Nie miałam pojęcia. A czy ja w ogóle chciałam to
wiedzieć?
-
Przywieźliśmy ci ubranie na przebranie, książkę i jakieś
czasopisma. - zakomunikowała mam po chwili puszczając mnie i
ocierając mokre od łez policzki.
-
Pomogę ci się przebrać. - powiedziała patrząc na tatę, który
zrozumiał aluzje mamy i po chwili wyszedł z sali zostawiając nas
same.
Mama
pomogła mi założyć ciemne legginsy i szeroką bluzkę z Myszką
Miki, w której zazwyczaj śpię.
-
Dziękuję. - powiedziałam, gdy mama zaplatała moje włosy w
warkocz, bo jak stwierdziła tak będzie mi wygodniej.
-
My już pojedziemy. Musisz się wyspać, wrócimy rano. -
zakomunikował tata wchodząc kilka minut później razem z Zaynem do
mojej sali.
Zauważyłam,
że brat był jakiś przygaszony. Coś się stało.
Rodzice
zaczęli się zbierać i podchodzić do mnie całując mnie w czoło
i życząc dobrej nocy.
Gdy
wyszli został tylko Zayn.
-
Kto do ciebie dzwonił? - zapytałam prosto z mostu, chcąc
dowiedzieć się jak najszybciej dlaczego jest taki dziwny i nieswój.
-
Maggie… - zajęczał.
-
No powiedz mi, proszę. - poprosiłam go łapiąc za dłoń, gdy stał
obok łóżka.
-
Louis. - westchnął, a ja słysząc to imię od razu otworzyłam
szeroko oczy przypominając sobie jego dłonie dotykające mnie w
śnie. Cała się zjeżyłam, a na skórze pojawiła mi się gęsia
skórka i kropelki potu.
-
Dlatego nie chciałem ci mówić. - zakomunikował Zayn kręcąc
głową.
-
Nic mi nie jest. To był głupi sen i tyle. - wzruszyłam ramionami
chcąc go jakoś uspokoić, choć sama nie byłam spokojna.
-
Na pewno? Bo wiesz jakbyś nie czuła się dobrze, to ja zawsze mogę
zostać tutaj z tobą i przekimać się w fotelu. - odpowiedział
wskazując na fotel stojący w rogu sali.
-
Kusząca propozycja, ale wolę żebyś pojechał do domu i się
wyspał. - stwierdziłam, a brat tylko kiwnął głową i nachylając
się nade mną cmoknął mnie w czoło.
-
Jakby coś się działo to dzwoń. - powiedział kierując się w
stronę drzwi i wskazując na leżący telefon na stoliku obok łóżka,
po czym zniknął za drzwiami a ja zostałam sama w białej i pustej
sali.
***
Przebudziłam
się zdezorientowana nie wiedząc gdzie właściwie jestem. Dopiero
po chwili przypomniałam sobie, że leżę w szpitalu.
Wczoraj,
gdy rodzice i Zayn wrócili do domu ja nie mogłam zasnąć.
Analizowałam całą tą sytuacje po kolei, raz za razem, ale do
niczego nie doszłam. Nie miałam pojęcia dlaczego to akurat Louis
mi się przyśnił.
Koszmary
wróciły, ale nigdy bym nie przypuszczała że to on będzie grał w
nich główną rolę. Nigdy bym nawet o czymś takim nie pomyślała.
Zanim zasnęłam poczytałam jeszcze książkę, przeglądnęłam
gazety dowiadując się plotek na temat sławnych osób, które rzecz
jasna mnie w ogóle nie interesowały. Chciałam po prostu przestać
myśleć o koszmarach, atakach i chłopakach, tylko po to by
dowiedzieć się że ktoś ma romans z kimś innym. Gdzie ten świat
zmierza?
Spojrzałam
na zegarek na telefonie dochodziła dziewiąta, a ja czułam się
naprawdę wyspana mimo że szpitalne łóżka są bardzo niewygodne.
Rozejrzałam się po sali, dostrzegłam, że w rogu na małym
szklanym stoliku stoi piękny bukiet białych róż, moich
ulubionych. Domyślałam się od kogo są, bo tylko jedna osoba
wiedziała że je uwielbiam. Liam musiał być dziś tutaj i
przynieść mi te piękne kwiaty. Wiedział, że dzięki temu poprawi
mi się humor. Uśmiechnęłam się sama do siebie i spuściłam nogi
na podłogę. Zakręciło mi się lekko w głowie, gdy usiadłam ale
to przez szybkie podniesienie się. Po chwili, gdy zawroty głowy
minęły wstałam na równe nogi i ruszyłam w stronę łazienki
przylegającej do sali, ciągnąc za sobą stojak z kroplówką.
Załatwiłam swoje potrzeby i wychodząc z łazienki podeszłam
powolnym krokiem do wazonu z kwiatami. Nachyliłam się wąchając je
i zauważyłam małą kopertę wciśniętą pomiędzy pączki.
Wyjęłam ją i otworzyłam, po czym wyjęłam ze środka małą,
białą karteczkę, na której napisane było tylko:
Wracaj
do zdrowia, Louis
I
już wiedziałam, że te piękne kwiaty nie są od Liama, a od Louisa
który był tutaj i patrzył jak śpię. Wsadziłam kopertę tam skąd
ją wyjęłam i tak szybko jak tylko mogłam wróciłam do łóżka.
Położyłam się wygodnie i nacisnęłam czerwony guzik przywołujący
pielęgniarkę. Dziesięć sekund później zjawiła się uśmiechając
się lekko.
-
Jak się dziś czujesz? - zapytała nachylając się nade mną i
poprawiając mi poduszkę.
-
Dobrze. - odpowiedziałam, przynajmniej tak było dopóki nie
dowiedziałam się od kogo są te kwiaty. - Mogę mieć do pani
prośbę? - zapytałam starszej kobiety.
-
Oczywiście. - zapewniła marszcząc brwi.
-
Mogłaby pani zabrać stąd te kwiaty? - poprosiłam ją, a ta tylko
popatrzyła na nie, a potem wróciła wzrokiem na mnie.
-
Naturalnie. - odpowiedziała marszcząc brwi i przypatrując się
mnie dziwnym wzrokiem. Zapewne zastanawiała się dlaczego ma je
zabrać skoro są takie piękne. Może i są, ale nie chcę ich
widzieć.
Skończyła
sprawdzać moje parametry życiowe, po czym odłączając mnie od
kroplówki wzięła puste opakowanie do jednej reki, a bukiet kwiatów
do drugiej i wyszła z sali. Odetchnęłam z ulgą i oparłam głowę
o poduszkę. Nienawidziłam tego, że Louis mimo tego że prosiłam
go aby dał mi czas to on wtrąca się do mojego życia niczym ta
pijawka wysysając całe życie ze mnie. Po co on to zrobił? Co mu
to dało?
-
Dzień dobry Maggie. - doktor Bloomer wszedł do mojej sali z dwoma
stażystami, którzy patrzyli na mnie jak na jakiś obiekt do
zjedzenia.
-
Dzień dobry. - przywitałam się z lekarzem posyłając mu lekki
uśmiech.
-
Jak się dziś czujesz? - zapytał, a ja odpowiedziałam dokładnie
to samo co jeszcze kilka minut wcześniej.
-
Dobrze.
-
To świetnie, pozwolisz że cię zbadam. - wyjął stetoskop z
kieszeni białego fartucha i kazał mi unieść koszulkę w górę,
aby móc przyłożyć zimne urządzenie do mojej skóry na klatce
piersiowej.
-
Wszystko w porządku. - doktor skończył
badanie mnie. - Zrobimy jeszcze prześwietlenie
głowy i myślę że powinnaś za dwie, góra trzy godziny pójść
do domu.
Doktor
uśmiechnął się do mnie ukazując swoje białe uzębienie.
-
Mark, zawołaj sanitariusza niech zabierze naszą pacjentkę na
badanie. - doktor zwrócił się jednego ze stażystów, który
posłusznie wykonał jego polecenie.
-
Nie bój się, to nic nie
boli. - zapewnił doktorek śmiejąc się zapewne z mojej przerażonej
miny, która mówiła mu wszystko.
Po
badaniu, które nie należało do najprzyjemniejszych, ponieważ
wsadzili mnie do jakiejś podłużnej tuby i położyli mnie na
dziwnym czymś, przypominającym nosze, po czym powoli wjeżdżałam
do tej tuby. Nie dość, że wczoraj dostałam ataku paniki, to dziś
prawie się popłakałam, bo przecież ja mam klaustrofobie! Nie
dałam nic po sobie poznać, bo przecież wiedziałam że to badanie
jest konieczne i lekarz stwierdzi czy nic mi nie jest. Ale gdy w
końcu badanie dobiegło końca i jeden ze stażystów, niewiele
starszy ode mnie, pomógł mi się podnieść, przytuliłam się do
niego mocno cicho płacząc. Dopiero chłopak zapewnił mnie, że
wszystko jest już dobrze i badanie zostało skończone, to jakoś
trochę się odprężyłam. Nigdy nie lubiłam ciasnych pomieszczeń,
a takie badania zawsze mnie przerażały nawet, gdy widziałam je
tylko na ekranie oglądając film.
Wróciłam
do sali wieziona na wózku. Czułam się niezręcznie, ale fajnie
było choć raz w życiu przejechać się na wózku inwalidzkim.
Gdy
tylko pielęgniarka otworzyła drzwi i wjechałyśmy do środka, moje
serce zamarło na kilka sekund, by po chwili móc bić na podwójnych
obrotach w piersi.
-
Louis.
Chryste panie Magi co z tobą ?
OdpowiedzUsuńMoże to proroczy sen ^^ ? Louis po co ty tam ?! dziewczyna nie chce cie widziec a ty jak zwykle -,- Ochh
Ugh czy ten wkurzający Louis musi być wszędzie ?
OdpowiedzUsuńWszystko niby fajnie, pięknie myślimy, że to kwiaty od Liama, a tu taka zmyłka.
Oby Maggie szybko wyszła ze szpitala.
Czekam na kolejny.
Pozdrawiam, Cynical Caroline.
save-me-ff.blogspot.com
Louis mnie irytuje. Mam go dosyć w tym opowiadaniu. Wolę Liama z Meg. Naprawde...
OdpowiedzUsuńFajny :)
OdpowiedzUsuń